płaszcz PCV Zuo Corp

płaszcz PCV Zuo Corp

Pierwsza fascynacja plastikiem? Oczywiście odpowiem bez chwili zastanowienia. Lalka Barbie naturalnie! Piękna. Była obiektem marzeń każdej dziewczynki. Chyba.

Kupiona w Pewexie była o niebo lepsza od koleżanek ze wschodu.  Posiadała całkiem niezłą wyprawkę. Buty, przeważnie dwie pary, i torebkę. A ta zamożniejsza nawet i płaszcz. I to wszystko z plastiku. Ech, dziesięciocentymetrowe, plastikowe szpilki. Musiała się biedaczka sporo namęczyć. Tylko po to, żeby wyglądem zapierać dech w piersiach. Szczerze jej wtedy współczułam. Naprawdę.

Zawsze miałam skórzane, wygodne buciki, kiedy to ona, przechodziła przez  prawdziwe męki.

Zazdrościłam też po trosze. Nie plastiku na stopach. Boże broń. Wysokości obcasa zazdrościłam! A że zazdrość przeważnie doprowadza mnie do upragnionego celu, dziś mam i jedno, i drugie. I niebotyczną wysokość obcasa i plastik. W postaci butów naturalnie.

Mam z plastiku buty, torebkę a nawet biżuterię. Z zazdrości? Nie. Z tęsknoty za lalką Barbie? Nie. Z obowiązku posiadania tego co modne? Nie! Ale już z chęci posiadania tego co modne, tak. Odrobinkę, tak!

Szał na PCV trwa już chyba trzeci rok. Kolorowy plastik powrócił na fali lat 60-tych i bezkontuzyjnie triumfuje póki co! Z PCV wykonane są buty, którymi zaraziła nas Vivienne Vestwood. Dziś do miłośników plastiku dołączył nawet sam król Christian Lauboutin. Torebki, biżuteria a nawet płaszcze i sukienki. Te ostatnie jeszcze nie odwiedziły mojej szafy. I raczej ich nie zaproszę. Chociaż, płaszcz z przeźroczystego plastiku ochroniłby moją jedwabną sukienkę przed deszczem, nie ukrywając przy tym jej urody… no nie wiem. Pomyślę. Nie zaklinam się.

Ale sukienka? Miałaby imitować skórę, jedwab czy może pozostać sobą i zdradzać to, co miałabym pod nią? Nie, dziękuję. Raczej się zaklnę.

Plastik, PCV czy pleksi. Jak wolicie. A wszystko w kolorach słodkich landrynek. Wzmagających apetyt i poprawiających nastrój po długiej zimie. Zbyt długiej! Całej ze skór i futra.

To zalety. A wady? Oprócz zalet wyłącznie same!

No bo jak polubić torebkę, która zmusza do utrzymania nienagannego porządku?

Za co ją pokochać, kiedy bez skrupułów ukazuje wnętrze naszej kobiecej duszy? Zdradza markę kremu do rąk i rozsypany puder w kamieniu. Nawet papierek po gumie trzeba absolutnie natychmiast wyrzucić do kosza! Za co? No chyba tylko za jedno! Za prędkość odnalezienia kluczy!

A buty? Te oprócz pięknego wyglądu nie mają chyba żadnych zalet. Osiem godzin w ścisłych bucikach z gumy, choćby tych najpiękniejszych oraz pachnących bananami i wanilią, to średnia przyjemność. Bezlitośnie ściśnięte palce w gorącym, rozgrzanym w słońcu plastiku, ani nie wyglądają dobrze, ani też tak się nie czują. Choć zaletę znalazłam i dla nich. Nie trzeba ich pastować i wypychać prawidłami! Ugodowe i mało wymagające. Wystarczy im ciepła woda i szare mydło. Hura!

Tak czy inaczej, raczej nie zachęcam. Ale i nie zniechęcam. Choć to nie łatwe, powstrzymam się od głosu. Może warto przekonać się na własnej skórze… stóp.

Ale biżuteria? Ta to ma pole do popisu. I największe szanse adopcji. Plastikowa, kolorowa, pozytywnie nastrojowa. Idealna dla mniej odważnych ale chcących wschodzących fashionistek.

Kolczyki jak wiśnie, cytrynowa bransoleta, naszyjnik z truskawek… ech, ale sorbet!

Wprawdzie nieco kiczowaty, ale za to jaki modny. Wprawdzie nieco jednorazowy, ale za to jaki niedrogi.

No i pogubiłam się we własnych myślach. Sama już nie wiem czy miałam was zachęcić czy może raczej… nie wiem. Ale wiem za to, że zanim dotarło do mnie czy warto rozważyć zakup, teraz rozważam czy warto nosić to, co już kupiłam.