Świat oszalał na punkcie wielkich nazwisk. Posiadanie czegoś z dobrą metką to niemalże obowiązek, a już na pewno marzenie wielu kobiet. Pasek, szalik, czy chociażby portfel. Coś, co choć odrobinę zbliży nas do „wielkiego świata” i luksusu. Coś, co poprawi nasze samopoczucie a nawet podniesie własną samoocenę. Marzenia marzeniami, a w rzeczywistości często koszt takiej zachcianki decydował o tym, że nieodparta chęć jej posiadania, doprowadzała nas niestety do szukania tanich zamienników, czyli zwyczajnych podróbek.
Tak było do niedawna. Teraz, zakup czegoś sygnowanego wielką marką, nie jest już tak bardzo trudne do zrealizowania. Dziś większość światowych projektantów zabiega o współpracę z sieciówkami, przez co ten wielki świat mamy jakby na wyciągnięcie ręki. Dlatego też, między innymi, kilka lat temu duże sieci handlowe wpadły na pomysł, by do tworzenia swoich kolekcji, zaprosić światowych projektantów.
Bardzo popularny H&M gościł już kilku największych guru mody. Zaczynając od Karla Lagerfelda poprzez Matthew Williamsona, Jimmy Choo, Sonię Rykiel, aż do ostatniej kolekcji pięknych, ale zupełnie niepraktycznych ciuchów Lanvin. Wynikiem tego powstały ubrania w przyzwoitych, jak na takie nazwiska, cenach i do tego z metką, która wcześniej pozostawała tylko w sferze marzeń. I choć z każdą kolejną kolekcją, kolejki przed wybranymi galeriami handlowymi wydłużają się okrutnie, i nieraz trzeba w niej spędzić nawet kilka godzin, aby dostać upragnione kilka minut na upolowanie czegoś dla siebie, projekt ten cieszy się coraz większą popularnością. Niejednokrotnie kupujemy po kilkusekundowym namyśle, bez mierzenia, byleby tylko mieć to „coś”. Tylko nieraz, nawet nie zastanawiamy się nad tym, czy naprawdę cała ta nagonka na metkę, warta jest takiego poświęcenia naszego cennego czasu, a już na pewno ciężko zarobionych pieniędzy. Przecież za cenę jednej takiej sukienki, sygnowanej nazwiskiem projektanta, nawet w sieciówce, można by kupić co najmniej trzy inne.
Nie tylko H&M łączy pracę z projektantami. Także polska sieć Reeserved, kilka lat temu ułatwiła nam dostęp do wyjątkowych projektów naszych rodzimych gwiazd, takich jak Gosia Baczyńska, czy niezastąpiony duet Paprocki&Brzozowski. Wtedy też kolekcja rozeszła się w trybie natychmiastowym. Nie ujmując absolutnie jakości tamtych ciuchów, jestem pewna że głównym tego powodem były tak znaczące nazwiska.
Muszę przyznać, że pomysł ten jest naprawdę dobry. Dla nas jest to sposób i okazja na „wielką” modę za przystępne pieniądze, ale z drugiej strony bardzo martwi mnie fakt, że chęć posiadania ciucha z metką, przerosła już znaczenie dobrego kroju czy koloru.
Sięganie po wielkie marki jest już niemalże oczywiste. Szczególnie w świecie celebrytów i gwiazd. Nawet naszych rodzimych. Dziś na galach czy festiwalach polskie gwiazdy pod czujnym okiem tabloidów, prześcigają się w markach. Pytane o to co mają na sobie, bezbłędnie operują nazwiskami projektantów sukienek, butów, torebek a nawet biżuterii. Otoczone są opieką osobistych stylistów, a problem w postaci jaką sukienkę założyć, zamieniono na pytanie „czyją”? McQueen, Chloe, a może tylko Zień? Wydawałoby się, że znane nazwisko to dziś podstawa dobrego wyglądu. A im lepsze nazwisko, tym lepszy wygląd. Na boczny tor zszedł już problem kroju odpowiedniego bądź nie. Parcie na markę stało się tak wielkie, że powstały bardzo modne i popularne ostatnio wypożyczalnie. Przed wielkim wyjściem, możesz wypożyczyć na weekend już nie tylko sukienkę, ale też wymarzoną torebkę. Koszt wypożyczenia na weekend tego niebagatelnego drobiazgu, to tylko mały procent od jej ceny. Za to efekt na pewno olśniewający. Pokazać się z torebką od Aleksandra McQueen, to się dopiero nazywa zrobić wielkie wejście. Zdecydowanie gorzej się z nią rozstać w poniedziałkowy poranek. Tylko dlaczego skoro nie stać nas na zakup własnej z nazwiskiem projektanta, pokazanie się z kopertówką Simple czy Zara, zakrawa już na miarę obciachu? Dlaczego gwiazdy przyłapane w „zwykłych” butach bez modnej metki, czują się zwyczajnie skrępowane zaistniałą sytuacją? Czy przypadkiem w tym całym wyścigu nie staliśmy się zwyczajnie próżni? Czy nie próżnością jest wypożyczanie ciuchów tylko po to, żeby się w nich pokazać? Pozostawiam to jednak waszej indywidualnej ocenie.
Cóż, schodząc na ziemię, miłośnikom wielkich marek pozostaje polować na niepowtarzalne okazje, lub pogodzić się z własną garderobą. I choć dla mnie nazwisko na metce nie ma większego znaczenia, już nie mogę doczekać się kolejnej propozycji H&M. Ale czyje nazwisko będzie sygnowało kolejne metki, to jeszcze tajemnica. Póki co, zaglądając do własnej szafy żyję w przekonaniu, że moja ulubiona bluzka bez znanej metki, powstała pod wpływem inspiracji którymś ze światowych projektantów. W końcu całe życie gdzieś ktoś coś od kogoś podpatruje. W świecie wielkiej mody, zapewne też!